Pamietam, że kiedy byłam młoda, ojciec zabierał mnie na koncerty Kultu i Kazika. Pamiętam klimat tych wydarzeń, pamiętam jakie to było dobre, te emocje. Mój tata jeździł za Kazikiem w Polskę na koncerty tak często, że Staszewski przed koncertem pozdrawiał go ze sceny: „O łysy, znowu jesteś.” Pamiętam, że na koncert się czekało, odliczało dni, żeby znowu móc to poczuć, posłuchać jak Staszewski śpiewa. Na koncertach nie działo się nic niezwykłego, a sam Kazik zawsze wychodził w porozciąganym podkoszulku, zmierzwionych włosach, jakby przed chwilą wyszedł w pośpiechu z domu. Wychodził śpiewać, nie wyglądać.
Jego pierwsza płyta, wydana ze znalezionych na strychu w starym zeszycie piosenek zmarłego ojca okazała się strzałem w dziesiątkę. Po podwójnym „Tata Kazika” okazało się, że sam Kazik ma również dużo do powiedzenia. Fajnie było słuchać tego normalnego faceta śpiewającego o tak ważnych rzeczach, uderzającego w sedno. W każdym kawałku kryła się puenta, każdy można było analizować, doszukiwać się przekazu.
Dzisiaj mało kto mnie porusza na polskiej scenie, ale wciąż wspominam kilka albumów z rozrzewnieniem. Nigdy nie zamykałam się na muzykę, ani na różne gatunki. Tak naprawdę na starcie przekreślałam tylko disco polo, country i blues, i tak jest do dziś. Może kiedyś dojrzeję do bluesa, tak jak dojrzałam do jazzu- może. Mój gust muzyczny wciąż ewoluuje, szukam nowych rzeczy, codziennie przeglądam Spotify w poszukiwaniu jakiejś świeżyny i czasem zdarza się, że ktoś skradnie moje serce fo eva.
Tak sobie myślę o tym wszystkim wspominając czasy super młodości, przeglądając zdjęcia z najnowszego koncertu Miley Cyrus i zastanawiam się do czego ta biedna siksa musi się posuwać, żeby ludzie przyszli na jej koncert. Śmieszy mnie to i żenuje zarazem. Cała jej kariera do złudzenia przypomina karierę Britney Spears. Słodkie dziewczynki z Klubu Myszki Miki zrywają z wizerunkiem nastolatek i z przytupem wchodzą w „dorosłość”. Smutna ta dorosłość.