Przez długi czas mieszkałam w Lublinie, uczyłam się tam, pracowałam i żyłam chyba połowę życia. Za moich czasów nie było tam żadnej wegańskiej restauracji. Był i wciąż jest nieśmiertelny „Wegetarianin” z daniami wegetariańskimi, do którego na jedzenie nie zaprowadziłabym najgorszego wroga. Jedzenie u nich jest tanie i straszne, i jeśli ktokolwiek poszedł tam coś zjeść z chęcią przejścia na wegetarianizm, to pewnie od razu się poddał.
Umea rodziła się w bólach przez długi czas i czekałam na moment kiedy wreszcie otworzą. Dwa pierwsze zaplanowane spotkania to spotkanie z zamkniętymi drzwiami, bo Umea otwiera się o dziwnych godzinach i jest nieczynna w zupełnie randomowe dni.
#OTOCZENIE: osobom nie znającym miasta może być trochę ciężko trafić. Bez google maps się nie obędzie.
#WNĘTRZE: proste, utrzymane w białym kolorze, ładne. Niewyszukane, bez zbędnych mebli i ozdób. Tylko to co jest rzeczywiście potrzebne- stoliki i krzesła.
#OBSŁUGA: nie ma tu raczej mowy o kelnerach czy kelnerkach, zamawia się przy barze i ta sama miła Pani/ Pan przynosi jedzenie do stolika. Generalnie mili i uczynni.
#JEDZENIE: to nie był mój pierwszy raz w restauracji no i niestety- tu szału nie ma. Zamówiliśmy zupę fasolową, hamburgera z seitanu i dwa rodzaje ciasta. Zupa była totalnie niezjadliwa, no chyba, że ktoś lubi wodę z pieprzem. Hamburger- zajebisty, tu nie mam się czego przyczepić absolutnie. Być może powinni robić same hamburgery zamiast psuć sobie opinię takimi zupami. Jadłam u nich wcześniej też lasagne, i ona też była niedoprawiona. Jeśli chodzi o ciasta: moje z kremem- świetne, nie za słodkie, puszyste, zaś Kuby pseudo piernik z orzechami w karmelu, na których można było sobie połamać zęby. Średnio przemyślane dodawać coś tak twardego do ciasta.
W zasadzie ciężko restaurację polecić bądź nie polecić, bo właściwie nie ma konkurencji w Lublinie. Poza wspomnianym wcześniej „Wegetarianem” no i nowo powstałymi Pomylonymi Garami, o których tu zapewne jeszcze napiszę.