Do napisania notki natchnął mnie ostatni wyjazd, między innymi z tego powodu, że na urlopie to ja wykazuję do malowania paznokci taką chęć jak do rozmowy z niechcący spotkanym starym znajomym z podstawówki z którym nic mnie nie łączyło- no chyba nie ma nic gorszego, niż nieśmiertelne: „No siema! Co u Ciebie?”.
Na równi stawiam tylko odrapany, powycierany lakier do paznokci. I Krystynę Pawłowicz. Choć w zasadzie ją raczej na równi z wyciąganiem z tyłka drutu kolczastego. Wracając zaś do paznokci. Metod na ich zdobienie i malowanie jest wiele, niestety większość to wiocha, badziew i kompletny retard. O tym w jaki sposób tego nie robić napisze chyba odzielny wpis,bo gdybym chciała zawrzeć wszystko w tym jednym czytalibyście do bożego narodzenia. Gdybym chciała to ująć w jednym zdjęciu powodującym raka, byłoby to to zdjęcie:
Ten cały badziew wygląda źle, po prostu źle i nie róbcie tego sobie i światu. Kiedy widzę kasjerkę z takimi paznokciami wyjatkowo płacę gotówką i kładę ją na podajnik, żeby z pobłażliwym uśmiechem obserować jak pani nieudolnie podnosi monety suwając nimi na wszystkie strony.
Jeden znajomy kiedyś uświadomił mi, że nigdy nie widział moich paznokci bez lakieru, i mam nadzieję, że tak zostanie do końca moich dni. A dni zamierzam przeżyć dużo. Rodzaje manicure’ów jakich używam zamiennie to hybryda i manicure klasyczny ew.biologiczny- zależy gdzie akurat trafię.
Klasyczek klasyku to naturalnie jeden kolor paznokci. Nie brokaty, nie pizdrykowate gówna, nie doklejane cekiny, wzorki, chujki mujki- umówmy się, to jest tandetne i infantylne. Niewiele jest wzorów które wyglądają naprawdę dobrze na paznokaciach i niewiele kosmetyczek potrafi je robić, tak więc po co niepotrzebnie ryzykować.
Manicure klasyczny polega na zabiegach, które każda z nas z łatwościa może wykonać w domowym zaciszu, ale po co robić w domu coś co ktoś inny może zrobić za nas? Miła Pani kosmetyczka zmyje poprzedni lakier, wypiłuje paznokcie w migdał (nie w łopatę, rozumiemy się?), odsunie skórki patyczkiem różanym, speeling’uje skórę dłoni i nabalsamuje je, nałoży odżywkę i pomaluje paznokcie. Proste prawda?
A w dodatku darmowa psychoterpia.
Po warstwie lakieru można spokojnie pociagnąć randomowym top coat’em żeby lakier trzymał się dłużej. Manicure ten nie niszczy paznokci, niestety trzyma sie na ich powierzchni maksymalnie tydzień. I to mnie właśnie w nim najbardziej osłabia.
Dlatego wybierając się na dłuższy wyjazd wjeżdżam na wyższe pułapy pierdolencji i nakładam na paznokcie hybrydę. Na moich trzyma się dzielnie spokojnie do 3 tygodni, w porywach do miesiąca. Wyglada jak zwykły lakier, odrobinę bardziej błyszczący i utwardza się ją pod lampą UV. Zajebista sprawa, wygodna i fajna, należy jednak pamiętać, że we wszystkim, tak również tu trzeba zachowac umiar. Kiedyś nie wiedziałam co to umiar i po roku nakładania hybrydy moje paznokcie wyglądały jak ogryzki. Tak więc od czasu do czasu można, ale nie za często. Tak jak z dobrym, tuczącym jedzeniem- grubasy wiedzą o co chodzi…
W zasadzie jest jeszcze kilka opcji, możliwości do wyboru: tipsy, akryl, żel. Niestety pogardzam tym w większości szczerze. Prezentuje się to zazwyczaj nieco tandetnie i kojarzy z potańcówkami w remizie. Jedyna forma jaką szanuję na przedłużenie paznokci przy jednoczesnym ich zdobieniu jest poniższa forma:
Proste, klasycznie czerwone, bez udziwnień, brokatów i wiochy. Tę formę również moge polecić.
Co zaś jest wazne u kosmetyczki? O tym napisała już wcześniej Herbutka, a ja zgadzam się z nią w pełnej rozciągłości.
Miłego malowania!