Jesteś fit bitch, trenerką personalną, skinny ciało, płaski brzuch i dupka w orzeszek?
Jesteś puchatym pampuchem, nalane boczki, pośladki jak z waty cukrowej, lubisz gotować i jeść ?
Jesteś podstarzałym tatuśkiem, przyciasna koszula opinająca galaretowate ciałko?
Jesteś sekretarą w kancelarii adwokackiej, wysuszony szkielet, nóżki jak patyczki, rachityczny patyczak?
Nieważne kim jesteś i tak nakarmiłabym- Ciebie i Ciebie i Ciebie też, nakarmiłabym wszystkich spaghetti aglio di olio, jeśli obiecalibyście, że po zjedzeniu ruszycie zad pobiegać. Bo jeśli nie, natychmiast przestańcie czytać ten wpis i absolutnie nie róbcie tego w domu. Przepis jest banalny, składników niewiele, a z wykonem poradzi sobie nawet taki niedorozwój, który podczas robienia herbaty wylewa sobie wrzątek na twarz. My z Jakubem wczoraj zgrzeszyliśmy strasznie, moralniaka mam do dziś, a przez ilość zjedzonych węgli miałam w nocy halucynację.
Tak więc będą potrzebne:
- makaron spaghetti
- słoik suszonych pomidorów w oliwie
- czosnek
- świeża chilli bądź jej płatki
- opcjonalnie płatki drożdżowe, zamiennie tarty parmezan
Niektórzy posypują gotowe danie pokrojoną natką pietruszki, ja pomijam, bo ma bardzo dominujący smak i psuje mi resztę.
Wstawiam wodę w dużym garnku, wsypuję dwie łyżeczki soli i gotuję powoli makaron, po czym pięć dużych ząbków czosnku kroję na pergaminowe płatki i smażę powoli na dużej (ilość musi być duża, gdyż jak sama nazwa wskazuje oliwa tu jest głównym nośnikiem smaku) ilości oliwy z suszonych pomidorów, razem z połową pokrojonej na mega drobne paseczki papryczki chilli, w międzyczasie krojąc pomidory na mniejsze kawałki. Kiedy czosnek sie lekko zarumieni i straci swój ziemisty zapach wrzucam do niego pokrojone pomidory i smażę jeszcze kilka minut żeby się zarumieniły. Do całości dorzucam odcedzony makaron, mieszam i smażę jeszcze kilka minut po czym nakładam na talerze i posypuję płatkami drożdżowymi (u osób jedzących nabiał może to być parmezan).
Voila ! Można grzeszyć.