W dzień jak ten, rozpoczynający się tak, jakby nic i nikt nie był w stanie go spierdolić. W dzień w którym bez trudu wcisnęłam dupę w rurki, w piątek, piąteczek, piątunio. Gdzie jeszcze wczoraj dałabym sobie dupę uciąć, a ja lubię moją dupę, że jest wtorek. W ten dzień opowiem Wam o pięciu rzeczach, które zawsze mnie uszczęśliwiają.
1) Śniadanie ugotowane przez samca, podane pod sam ryj. Nic mnie bardziej nie rozczula niż wielki troglodyta wycinający mi wzorki w rzodkiewce, żeby udekorować talerz.
2) Jedzenie, zwłaszcza nowe smaki i nowe połączenia smakowe. Jedzenie o nazwie niemożliwej do wypowiedzenia. Namiętnie wpierdalam bulgur, quinoę, jarmuż, tempeh, seitan i Soylent. Jaram się jak dziecko wizytą w Atelier Amaro i czekam z utęsknieniem na wolny stolik, jak Jolanta K. z Czerniejowa na ukiszenie dzieci w beczkach.
3) Nowa muzyka. Nic mi bardziej nie robi dnia niż jakiś nowy kawałek. Napędza do działania i sprawia,że suczy pysk mi się cieszy. Szukanie jej, odkrywanie nowej i słuchanie zawsze mnie uszczęśliwia. Ps. Dzięki Kubo Żulczyku za wariacje Goldbergowskie które odkryłam dzięki „Ślepnąc od świateł”, nie ma nic lepszego na leniwe wieczory przy winie.
4) Nowe buty. Aktualnie mam na to bana i nie mogę ich kupować. Zapewne dlatego w tym miesiącu kupiłam tylko jedna parę i za chwilę kupie drugą. Jestem skrajnie uzależniona od kupowania butów, a po wizycie w Aldo wyglądam jak Nutty z Happy Tree Friends po wizycie w Wedlu.
5) Nowinki nt. zdrowego odżywiania i eco life, większość od razu testuje na sobie i sprawdzam jak oddziałują na mój organizm. Jak się po tym czuje, czy jest ok, czy raczej średniawka. Moim najlepszym z ostatnich odkryć był Soylent – w pełni zbilansowane syntetyczne jedzenie, a teraz czas na testowanie mycia zębów olejem kokosowym.
I appka Youtub’a na androidzie, działająca w tle by mnie w chuj uszczęśliwiała. Za każdym razem kiedy wyłączam sobie muzykę w kieszeni Was przeklinam skurwysyny od Youtub’a!