Czasem są takie dni, że i największy kozak, może sobie pomyśleć, że wszystko chuj, i nic się nie może udać.
Dni, w których wstajesz z łóżka lewą nogą, skręcajac stopę w ślizgu, na puchatym sypialnianym dywaniku.
Dni, w których po tygodniu, przypominasz sobie nagle, że miałeś terrarium z chomikiem i, że jest ono na balkonie, a w międzyczasie wyjechałeś, do rodziców na święta.
Dni, w których spanikowany wybiegasz na balkon, żeby zobaczyć, że jest już niestety za późno, i Pan Chrupek stoi w dziwnej pozie, przypominającej paragraf, z dwoma pomarańczowymi siekaczami na wierzchu.
Dni, w których, żeby ochłonąć, stajesz przy balustradzie balkonu, i kiedy oddychasz głeboko zimnym powietrzem, gołąb sra ci prosto na twarz.
Dni, w których myślisz, że po tym nic gorszego już nie może Cie spotkać, a zmywając kake z twarzy rozkręcasz wrzątek.
Dni, w których z zamknietymi oczami chcesz złapać ręcznik, zapominając, że szafka na kosmetyki jest otwarta.
Dni, w których otwartymi drzwiczkami szafki łazienkowej, robisz sobie parapet na czole, i siadasz z bólu na podłodze, nie wiedząc, czy się śmiać, czy płakać.
Dni, w których spiesząc się na ostatni trawmaj, którym jedziesz do pracy, wsiadasz w nie ten, co potrzeba.
Dni, w których właśnie spóźniłeś się, na prowadzone przez siebie szkolenie.
Dni, w których następna taksóweczka, może być najwcześniej za 20 minut, a i tak jesteś już w czarnej dupie nędzy, i rozpaczy.
Dni, w których docierasz na szkolenie, okazuje się, że nikt nie przyszedł, a na plecach nowego czarnego płaszcza zebrałeś wszystkie włosy z kudłatego pokrowca na siedzenia, z taksówki.
Dni, w których zawsze porządna Pani Terenia, tym razem nie ma rolki odpylającej.
Dni, w których chciałbyś juz rozpłakać się i usiąść, ale masz jeszcze 30 rozmów kwalifikacyjnych, w większości z ludźmi o IQ świnki morskiej.
Dni, w których dostajesz kare finansową, za spóźnienie na szkolenie, i reprymendę, i każdego chuj obchodzi historia Pana Chrupka,i gołębia.
Dni, w których wracając do domu, chcesz zjeść w spokoju kolację, w miłej włoskiej restauracji, i już na wstępie przewracasz stojak z okryciami reszty ludzi.
Dni, w których każdy w restauracji, już na ciebie patrzy.
Dni, w których siadasz przy stoliku, mając nadzieję, że już wszystko będzie w porzadku, studiujesz obszerne menu, kelner zapala świeczkę, próbujesz sie uspokoić, czując na sobie spojrzenia innych ludzi.
Dni, w których od świeczki menu zajmuje się ogniem, gasisz je pospiesznie rękoma, wzburzając tumany czarnych kłapci, na snieżnobiałym obrusie.
Dni, w których masz już kurwa dość, chcesz tylko zapłacić za obrus, i wybiec stamtąd w mrok nocy, tymczasem jedynie, rozsypujesz wszystkie drobne, z kieszeni na podłogę.
Dni, w których zderzasz się z całej siły, głową z kelnerem, który stara się pomóc ci je zebrac.
Dni, w których wracasz do domu, i odkrywasz, że Twój pies zadławił się śmiertelnie, sztywnym ciałkiem Pana Chrupka.
Jeśli masz takie dni, to skręcaj pętlę, i szukaj sosny, bo nie jestem w stanie ci pomóc.
I nie powiem, jak się nie wkurwiać, bo ja się tak czasem wkurwiam, że siedzę wykrzywiona ze złości, w dziwnej pozie, szczerząc dwa pomarańczowe siekacze.
Btw. Może i przesadziłam z tym gołebiem, ale znam przypadek złamania jedynki na żelku, więc wszystko jest możliwe…zwłaszcza w te dni.