Po tygodniu totalnego zapierdolu.
Po tygodniu dopinania tematów, tygodniu robienia targetów, tygodniu nowych projektów, tygodniu dogrywania szczegółów, tygodniu tworzenia struktury czas na wymarzony odpoczynek. Co zdecydowanie poprawia mi nastrój po całotygodniowej napinie?
1) Randka z samcem, kino, kolacja, spacer. Po spacerze kieliszek białego wina, wszak mamy lato. Szczep Sauvignon o lekkim owocowym wykończeniu zdecydowanie robi mi wieczór. Kieliszek, albo dwa, czasem siedem. Rozmowy o minionym tygodniu, planowanie kolejnego. Planować to ja lubię, daje mi to poczucie bezpieczeństwa sto pro, kiedy dopinam kolejne rzeczy z listy.
2) Dobra książka. Aktualnie skończyłam Żulczyka ” Ślepnąc od świateł” i „Pokolenie Ikea” Piotra C, a w wolnej chwili (co to jest wolna chwila?) robię drugą częśc. W planach znowu Żulczyk, „Zrób mi jakąś krzywdę” i „Najgorszy człowiek na świecie” Małgorzaty Halber, a w biblioteczce czeka druga część Metra 2033. Przy moim napiętym harmonogramie, z tymi pozycjami zastanie mnie 2017 rok.
3) Gorąca kąpiel z godzinnym leżeniem w wannie aż opuszki palców zaczną przypominać blue waffles. Można to zrobić z kieliszkiem białego wina i książką, a wtedy wychodzi combo zajebistości. Leżenie i planowanie, aż po totalne odmoczenie dupy. Można też z kadzidełkiem i świecami, tak jak robi to moja siostra. Tak czy inaczej duża wanna to absolutny must have. Polecam, Emilia.
4) Kiedy dzień czy tydzień był mega wyczerpujący i czuję, że nie chce mi się nawet iść na trening to znak, że czas na porządny masaż. Tu z pomocą przychodzą tajki – ździry drepczą po mnie jak po trasie szybkiego ruchu, nie mówią ani słowa po polsku ani po angielsku, co czasem bywa zabawne. Proszą żebyś się przekręcił na drugi bok, a Ty myślisz, że chcą Ci zrobić happy end. Jak czepią się spiętego mięśnia, to katują go do momentu aż z oczu poleją się łzy i masz ochotę dać im w ryj. A po masażu głowy czujesz się jak po porządnie zrobionej lasce, choć nikt mi nigdy laski nie robił. Wychodzisz od nich jak po wydymaniu w tyłek kijem baseballowym, ja czasem mam temperaturę,ale na drugi dzień czujesz się jak młody BUK.
5) Jeszcze nie zdążyłam być i nie wiem czy będą w tym roku, ale obok mnie w Parku Dreszera odbywają się weekendowe wieczorki jazzowe. Jaram się na samą myśl. Kilka dni temu pierwszy raz spodobała mi się jazzowa płyta – od tamtej pory Portico Quartet jest katowany do zarzygania. Słucham ja, słucha samiec, słucha siostra i rodzice, słucha Orzech i biedna Skrzynecka mieszkająca pode mną.
Wam też radzę z okazji długiego weekendu odsapnąc trochę przy kawałku „knee deep in the north sea”.
Enjoy !