Kolejna pasta na kanapki a’la leniwa kurwa domowa, która wstała bladym świtem.
Całe szczęście śniadanie nie musi stać codziennie rano na stole. Nie mam obowiązków i nie muszę zapieprzać przy garach, ale sama dobrze wiem, że to najważniejszy posiłek dnia, więc zarzucić coś na ruszt po całej nocy głodowania trzeba.
Tym razem w lodówce były suszone pomidory,a pastę wyczarować z nich można szybko, niczym orgazm u młodego onanisty. Będą potrzebne:
- słoik suszonych pomidorów
- kilka oliwek (8-10 sztuk)
- duża łyżka stołowa marynowanych kaparów (opcjonalnie, bez nich świat się nie zawali)
- 3 duże stołowe łyżki łuskanych ziaren słonecznika
I klasyczka klasyczki w moim wydaniu, czyli wrzucamy całość do blendera (wszystko oczywiście odsączone z zalewy- jeśli ktoś miał wątpliwości niech natychmiast przestanie czytać mojego bloga) i mielimy na pastę. Jeśli całość jest zbyt gęsta dolewamy łyżkę stołową oliwy i mielimy aż do uzyskania pożądanej konsystencji.
Osobiście pastę uwielbiam i mogę wpieprzać samą.
Mój ex zwykł mawiać, że suszone pomidory dodane nawet do gówna zrobią z niego niezłe danie.
Za to mój ojciec po spróbowaniu pasty rzekł, że gorsze gówna się jadło.
I tą fekalną fiksacją zakończę- zróbcie pastę w domu i sami sprawdźcie jak smakuje.
Enjoy!